- Dziękuję - Odeszłam zawstydzona, z powodu niewiadomego.
- WOW! - Powiedziała blondynka z którą siedzę w ławce, jej włosy były takie piękne. Jasny blond a jej połyskująca na biało skóra przebijała wszystkie. Była inna niż wszyscy. Tak jak ja. Bił od niej taki chłód. A jej oczy... jak śnieg. Jasno- niebieskie takie jak śnieg tyle, że nie aż tak białe.
- Dziewczyno, żyjesz? - Spytała Rosalie.
- Jasne. - Na mojej twarzy zagościł uśmiech - Sama nie wiem jak to zrobiłam. Czułam jakby ktoś mi mówił co mam robić.
- Mózg. - Powiedziała z uśmiechem na twarzy.
Rosalie wydawała się bardzo miła. Umiałam się z nią dogadać nie to co z innymi. Tak jak z mamą. Aż zdziwiło mnie to, że trafiłam do normalnego liceum. Wcześniej uczyła mnie mama. Musiała. Bardzo bała się o mnie. Często wpadałam w jakieś kłopoty. Pamiętam jak kiedyś zaczęłam się topić nad morzem. Spadłam chyba jakiejś barierki czy coś takiego, w każdym bądź razie straciłam równowagę i wpadłam do wody. Potem słyszałam krzyki wystraszonej mamy, a po kilku minutach byłam już na powierzchni. Tak jakby coś mnie wywaliło z wody bo bardzo mnie nie lubiło i się zlitowało wyrzucając mnie zamiast zabijać. A potem obraz znikł jak chmury na niebie. Była brzydka pogoda co chyba nie często się dzieje w Curry. Czułam się jak wyprany worek, głowa mi ciążyła na karku a mój oddech mówił am za siebie - był O B R Z D L I W Y. Kiedy tak doszłam do domu babci, czułam się jak w niebie. Czułam już zapach schabów na talerzach. Wleciałam do domu niczym kot uciekający od psa. Uczesałam włosy umyłam zęby i zeszłam na dół do jadalni. Mój brzuch buntował się nieziemsko, ponieważ od rana nie jadłam nic oprócz obrzydliwego obiadu w szkole. Siadłam przy stole i zaczęłam zajadać, chrupiącego schaba. Babcia robiła, robi i raczej będzie robiła dobre obiady. Mam ową nadzieje. Wbiegłam na górę do swojego malutkiego pokoiku który wyglądał następująco : Zielonkawe ściany, na parapecie poustawiane kwiatki, lalki na komodzie(zostały jeszcze z dzieciństwa mojej mamy), duże dwuosobowe łóżko które zajmowało największą powierzchnie tego ściśniętego pomieszczenie, dwa okna z czego parapet był tylko jeden gdyż to były dwa duże okna koło siebie(NIE, nie było to jedno okno, były to dwa okna), biały dywan w kształcie trójkąta, białe zwisające do ziemi firanki, malutki stary zakurzony telewizor stojący w kącie oraz wielki fotel bujany na którym były ułożone miśki. Oprócz lalek na komodzie było zdjęcie babci, mamy i mnie. Ale dziadka nie było. Babcia opowiadała, że zginął w tragicznym wypadku, a potem wyszła za mąż za Charliego. Charlie niedawno zmarł. Babcia do tej pory mieszkała sama i wzięła mnie pod swoją opiekę. Mówiła, że był istnym cudem jakie mogło się zdarzyć. Uwielbiał ciemność, był tajemniczy przez co babcia miała pewność, że jej nie zdradzi. Codziennie przynosił jej kwiaty, czekoladki czy inne prezenty. Ale pewnego dnia dał jej Spinel i powiedział, żeby opiekowała się nim jak najlepiej. I oto jak odszedł mój dziadek. Nawet nie pokazał się mojej mamie. Ale moja mama ledwo znała swoją mamę. Otóż moja mama uciekła kiedy miała zaledwie 4 lata. Bardziej - została uprowadzona, przez chłopaka i pewną dziewczynę. Nigdy mi nie opowiadał o dzieciństwie, kiedy się ją o to pytała to stawała się bardzo... zła. Wolałam nie poruszać tego drażliwego tematu. Tak opowiadam ciągle o sobie zamiast o tym co się akurat dzieje. A więc wyłożyłam się na łóżku patrząc się w biały sufit na którym widniała niebieska lampka. Zamknęłam oczy i pogrążyłam się w rozmyśleniach. Pomyślałam o młodości babci. Jak ją musiało to boleć. Odeszła jej najbliższa osoba pod słońcem.
Po kilku minutach wstałam spojrzałam przez okno. Widziałam tysiące, gwiazd a potem cień chłopaka.
Co do cholery? - Pomyślałam
- CISZEJ. - Jakaś dziewczyna podniosła głos.
- Dobraaaa... - Przeciągnął chłopak
- Halo?! - Wyjrzałam zza okna. Nikogo nie było.
- Cześć. - Zobaczyłam oślepiająco przystojnego chłopaka, głową w dół. Patrzył z uśmiechem w moje oczy.
- Przepraszam bardzo kim do, jasnej cholery jesteś?
- No nie widziesz?! Cholernie seksowny mężczyzna.
- Człowieku, co robisz na moim dachu?! - W pewnym momencie odskoczyłam.
- Wiszę. - Odpowiedział z sarkazmem
- Amanda. Miło mi cię poznać. A teraz do widzenia panie małpo.
- Leo. I nie małpa.
- Leo? Wiesz Leo. Troszeczkę mnie przestraszyłeś i nie wiem, czy mogę ci zaufać.
- Takiemu gościowi to każdy zaufa.
- Co my właściwie robimy?!
- Nie wiem. - Chłopak założył gogle a po chwili wylądował na moim parapecie.
- Nie czekaj. To za chaotyczne.
- Chaotyczne co? Ty i twoja koleżaneczka, Ro coś tam, jedziecie ze mną, w tej chwili.
Zakmnęłam oczy, po czym spróbowałam tego co kiedyś - odczytać czyjąć myśl
- Co to obóz herosów? - Zapytałam lekko odchylając głowę do tyłu.
- Ja, jak... co? - Podniósł brwi do góry.
- A co to, obóz jupiter? Kto to Annabeth? Kto to Percy Jackson? KTO TO CHEJRON?! - Otworzyłam oczy, z niedowierzaniem, że ja odżywiłam w sobie ten ,,talent". - Valdez? A i nie jestem debilką? Co córka Ateny? Jaka córka Ateny? Masz dziwne myśli! Ej! Nie przezywaj mnie. Lubię masło. Przestań. - zaczęłam się śmiać pod nosem, z jego myśli. Wyobrażał sobie moje nogi! Ugh, co za człowiek.
- EJ! NIE GRZEB MI W GŁOWIE! Skąd ty znasz moje myśli?! Czemu ja nie jestem w ogóle przerażony? Nie rozumiem sam siebie!
- Leo, uspokój się.
- CHAOTYCZNIE! - Wykrzyczał
- CICHO! Człowieku moja babcia jest na...
- Amy?! Wszystko dobrze?! - usłyszałam głos babci, i odgłosy skrzypiących schodów.
- Ups...
Szatyn złapał mnie za rękę, a potem wyskoczyliśmy... za okno. Temu to totalnie szajba odbija! Najpierw pojawia się 5 centymetrów od mojej twarzy, potem wyobraża sobie moje nogi a następnie chce mnie zabić!
- A teraz zamknij oczy! - Wykrzyczał szatyn.
Zrobiłam to o co prosił. Dziwne.
- Możesz otworzyć. - Wyszczerzył rządek bielutkich ząbków.
Znajdowałam się przed domem numer 3, na ulicy Grange.
- Gdzie jesteśmy? - Spytałam przekręcając głowę w prawo.
Odczytałam tabliczkę zielonej furtce domu.
- Twilight. - I wszystko rozumiem! Rosalie.
- A po... - Skupiłam się tak jak wcześniej. - Ona też idzie z nami?!
- A co ty myślałaś. Jak ma na imię?
- Rosalie. Mów jej Rose.
- Czekaj tutaj. - Odpowiedział szatyn grzebiąc coś w kieszeni.
Po chwili był już przed drzwiami.
Biło od niego takie... ciepło.
ROSALIE
Spałam jak zabita. Przyśnił mi się szatyn, z pomarańczową koszulką oraz tym pięknym szyderczym uśmiechem , którym się ciągle chwalił. By tam też jego brat bliźniak. Trzymali puszki z napisem ,,STOLL".
Zobaczyłam tam Amandę, chodzącą po piasku patrząc na swoje brudne stopy. Stopami weszła w wodę co uczyniło, przyklejanie się piasku. Potem zobaczyłam wyłaniająca się zza drzew sylwetkę chłopaka, o morskich oczach oraz wieloma bliznami.
- Cześć Amy! - Przywitał ją brunet.
- O cześć. A gdzie Annabeth?
- Rozmawia z Nico, na temat Thalii. Wiesz to nieporozumienie.
- A co z Thalią? - Spytała zagryzając dolną wargę i mrużąc oczy.
- Artemida, nie chciała jej stracić. Odkręcimy to. Thalia będzie cała i zdrowa. - Powiedział lekko unosząc kąciki ust. Niestety było to sztuczne.
Wtedy, tak jakby przy nich pojawiła się moja postać.
- O cześć Rose! - Przytuliła mnie brunetka.
- Yyyy... Cześć Amy.- Powiedziałam lekko rozkojarzona.
I wtedy sen znikł. Widziałam bruneta, ale nie tego przystojnego z mojego snu tylko ubrudzonego, chłopca z lokami oraz czekoladowych oczach.
- Cześć. Nie mamy dużo czasu. Zwijasz swoje pierdółki i lecimy na Long Island.
- Co?! - Otarłam oczy.
- I uczesz się, bo córki Afrodyty cię wyśmieją. - Podniósł lekko kąciki ust.
- A kim jesteś? I idę się obudzić, bo widać jeszcze śpię. - Ziewnęłam.
- Leo. Twoja koleżanka Amanda czek na ciebie, lepiej się pośpiesz zanim twoi starzy, cię przyłapią.
- Tata. - Poprawiałam go.
- Aha. A mama gdzie? - Spytał nie zmieniając miny.
- Nie znałam jej.
- Daj rękę. Z jego oczy było można wyczytać podekscytowanie.
Podałam mu dłoń. Obrócił ją by zobaczyć mój znak. Znak ten widniał na zewnętrznej stornie dłoni i przedstawiał płatek śniegu. Wiedziałam co chce zobaczyć. Czy w nim coś się kryje.
- Pokażę ci coś, jak ty mi. Bardzo dobrze wiesz co. Widziałem już ten znak.
Skupiałam swój umysł na śniegu i zimnie. Po chwili z mojej ręki prysnęły płatki śniegu i zimowy powiew.
Pojawiło się więcej.
- Czas na ciebie. - Powiedziałam tym razem wyszczerzając rządek białych zębów.
- Dobrze, ale musisz uważać.
Wysunął rękę a z jego ręki wyłonił się płomień. Na początku niewinny. Potem był coraz większy. Zamknął dłoń.
- Chione. - Odpowiedział zaciskając wargi. - Nie lubię twojej mamusi, wiesz?
- Moja mama nie żyje więc nawet nie wiesz jak się nazywa i kim jest! - Zacisnęłam wargi.
- Dobra, chodź już. - Pociągnął mnie za rękę i wyprowadził z domu.
- Cześć Rosalie. - Powiedziała brunetka z kapturem na głowie.
- Co ty robisz tutaj o tej porze?
- On mnie namówił - Kiwnęła głową w stronę Leona.
- Dobra a teraz czekajmy na Annabeth bo ta to zawsze wie kiedy przyjść.
- Annabeth. Ona była w moim śnie. I Amy też.
- Aż tak mnie lubisz, że aż ci się śnię? - Spytała, z uśmiechem na twarzy.
I nagle w aucie zobaczyłam Blondynę prowadzącą auto.
- Cześć panienki. - Wychyliła głowę, blondynka - Jestem Annabeth. Przepraszam, żę was tak w nocy wyciągam.
Taaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaak. Tak bardzo chaotycznie, żę słów brak. Skończyłąm ten długi rozdział. Miałam takiego lenia, i przepraszam was za tą długą przerwę. Ale jestem koniem i sushi i nie umiem pisać, nara, pa, miłego dnia, czekam na hejty i na miłe komentarze
Wasza kochana Nicolletta <3 (Nie, nie Alice)
Musk mnie boli nie chce mi się poprawiać wybaczcie jestem do kitu, przestanę pisać. Nie. Dobra nie wiem. Bo było normalnie i nagle Leo się pojawił, ale byście czekali czwartego rozdziału musieli czekać a mi w tym śmiertelnym świecie trudno się pisze.
* 1 - W USA każdy ma inny plan ale kończy i rozpoczyna o tej samej godzinie.